sobota, 17 grudnia 2011

Ekwadorskie wybrzeże. Atacames i Canoa

Po spędzeniu paru dni w Quito wyruszyłem na ekwadorskie wybrzeże, region zwany tutaj Costa. Bardzo podoba mi się to, że tu można się poruszać po całym kraju za niewielkie pieniądze. Bilet z Quito do Atacames kosztował mnie 10 dolarów (za jakieś 9 godzin jazdy). Tutejsze autobusy są trochę wysłużone, ale jeżdżą. Żadnych awarii po drodze na szczęście nie mieliśmy. Puszczają na przemian muzykę i filmy, więc podróż zleciała w miarę szybko i przyjemnie. Ciekawostką jest to, że prawie na każdym przystanku wchodzą do autobusy sprzedawcy, którzy oferują najróżniejsze rzeczy. Jedzenie, pirackie płyty z muzyką (w mp3, ok. 100 utworów za dolara), ciuchy, "cudowne" zioła lecznicze. Cuda na kiju, krótko mówiąć:) Ale przynajmniej nie trzeba się martwić o jedzenie na drogę. Po wyjeździe z gór od razu odczuwa się wzrost temperatury. Ale nie potwierdzam opinii, że wilgotność jest tu nieznośna. Nie jest gorzej, niż u nas w upalny letni dzień.

Pierwszą nadmorską miejscowością, którą odwiedziłem, było Atacames. Ludzie z hostelu w Quito trochę odradzali mi to miejsce. Ale mi bardzo się podobało.  To takie fajne, małe miasteczko. Nie spotkałem tu prawie żadnych turystów z zachodu, oprócz paru osób w moim hostelu. Dzięki temu często praktykowałem hiszpański, bo inaczej nie dało się dogadać. Plaża jest tu całkiem ładna. Woda ciepła. Ale największą zaletą było dla mnie tanie i pyszne jedzenie. Codziennie próbowałem ryb i owoców morza na różne sposoby. Bardzo dobry obiad można dostać już za 2,5 dolara! A w weekend otwierane są dyskoteki na plaży i można przebierać w imprezach.
Plażowy sprzedawca owoców

Mototaxi. Najtańszy transport po mieście.

Po tygodniu w Atacames pojechał dalej na południe, do nieco popularniejszego kurortu o nazwie Canoa. I w tej chwili nadal tu jestem. To bardzo piękne, ale i spokojniejsze miejsce. Mój hostel jest spory kawałek od "centrum" więc czasami mam wrażenie, że cała plaża jest wyłącznie moja. Nieraz przez godzinę nikogo nie widać w pobliżu. Żeby coś zjeść codziennie robię sobie dwa razy godzinny spacer po plaży. Poza tym nie ma tu za wiele rzeczy do robienia. W Canoa jest dużo więcej obcakrajowców, głównie Amerykanów. Przyjeżdżają tu, z tego co zauważyłem, żeby uczyć się hiszpańskiego. To taka specjalność tej miejscowości najwyraźniej. Ale z tego powodu ceny są też troszeczkę wyższe, niż w poprzednich miejscach. Nadal bardzo dobre, ale jednak...


Nie ma to jak prywatna plaża

Widok z okna

Parę dni temu odezwał się do mnie znajomy z Miami, który na stałe mieszka w Ekwadorze. Planujemy spotkać się w górskiej miejscowości Zaruma na święta. Będzie tam ze swoim towarzystwem. Więc przynajmniej świąt nie spędzę zupełnie sam. Za tydzień znowu trochę zmienię klimat.

Korzystając z okazji chciałbym też wszystkim osobom czytającym ten blog życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! Niech się spełnią Wasze marzenia! Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz