poniedziałek, 13 lutego 2012

Najlepsze na koniec. Puerto Lopez i Banos

Po intensywnych wojażach postanowiłem spędzić więcej czasu w jednym miejscu. Myślałem, że będzie to Montanita. Ale tam było za dużo tłumów. Pojechałem więc kawałek dalej do Puerto Lopez. Miejscowość jest znana z wielu atrakcji znajdujących się w pobliżu. Samo miasto jest bardzo spokojne. Nawet w weekend.

Znalazłem przytulny hotel przy samej plaży prowadzony z Włochów. Aż trudno uwierzyć, że można mieć duży pokój z widokiem na ocean za 10 dolarów.

W miejscowym biurze podróży wykupiłem sobie 3 wycieczki. Na początek rejs statkiem po wybrzeżu i nurkowanie. Widoki były ładne, chociaż osobiście na snorkeling nr 1 dla mnie na razie jest Egipt.


Widać goryla?

A tu żółwia?

Parę dni później przyszedł czas na wyspę Isla de la Plata (tłum. wyspa srebra). Mówię się o niej, że to Galapagos dla ubogich. Jest bardzo wiele zwierząt i roślin, które żyją też na najsłynniejszych ekwadorskich wyspach. Ale różnica w cenie jest olbrzymia. Największe wrażenie robi niezwykła bliskość natury. Można pływać z żółwiami morskimi i spacerować wśród ptaków.





Drzewo Palo Santo. Podobno lecznice. Na pewno bardzo ładnie pachnie.
Na koniec zaplanowałem wyjazd do dżungli. Nie była to dżungla amazońska, tylko park narodowy Machalilla. Ale mówi się, że wygląda prawie tak samo. Na pewno było dziko i ciężko. 5 godzin przedzierania się przez zarośla i wchodzenia po stromych zboczach może porządnie wymęczyć. Było jednak warto, bo głęboko w lesie zobaczyliśmy spore stado małp.



Na tym zdjęciu jest małpa. Nie mam sprzętu z najwyższej półki, ale w miarę widać;)


A teraz ciekawostka. Jaka jest różnica między dżunglą a lasem deszczowym? W największym skrócie, dżungla ma gęstszą koronę drzew, do ziemi dociera mniej światła, przez co jest tam mniej roślinności i łatwiej się poruszać. Las deszczowy ma gęste zarośla. Ale nawet przewodnik przyznał, że nazwy te są często używane zamiennie.

Samo Puerto Lopez jest miasteczkiem bardziej rybackim, niż turystycznym. Dzięki temu miałem okazję spróbować najświeższych jak to tylko możliwe owoców morza i ryb.

Ceviche. Krewetki, kalmary i ośmiornica z warzywami i sokiem cytrynowym na zimno.

Langostinos, czyli krewetki olbrzymie.

Oczywiście Puerto Lopez ma też piękną, długą plażę. Turyści zwykle siedzą ściśnięci na plaży miejskiej, gdzie pełno też łódek rybackich. Ale wystarczy pójść 200 metrów dalej i można mieć święty spokój i cały piasek dla siebie.


Kości wieloryba. Żeby zobaczyć żywego, trzeba tu być w czerwcu.



Wcale nierzadki widok na ulicy.

Po dwóch tygodniach na wybrzeżu i praktycznie na koniec pobytu w Ekwadorze pojechałem znów w góry. Tym razem do miejscowości Banos. To bardzo popularne miejsce, wiele osób mi polecało. I rzeczywiście muszę przyznać, że zasługuje na swoją sławę. Położone wysoko w Andach, ale tylko godzinę od Amazonii. Z tego powodu nie jest chłodno. Miasteczko leży w dolinie, otoczone wzgórzami z kilkoma pięknymi wodospadami. A największą atrakcją są gorące źródła, od których wzięła się nazwa miejscowości. Banos (czyt. banios) po hiszpańsku oznacza łazienki albo łaźnie. Wstęp kosztuje tylko 2 dolary i można kilka godzin relaksować się w basenach z wodą o różnych temperaturach. Ogrzewanie zapewnia pobliski wulkan Tungurahua (całkiem aktywny, kilka lat temu miał erupcję).



"Zagrożenie aktywnością wulkanu"





Po Banos spędziłem jeszcze tylko jedną noc w Quito i poleciałem z powrotem do Miami. Na podsumowanie napiszę, że Ekwador zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Krajobrazy i natura są tam piękne i zróżnicowane. Ceny niezwykle przystępne, a wiele rzeczy wręcz śmiesznie tanie. Wydaje się też, że jest więcej luzu i swobody. Ludzie wyglądają na szczęśliwszych, niż w Europie czy Stanach. Dzieci wciąż kopią cały dzień piłkę na plaży albo ulicy, zamiast grać w playstation. Wieczorami ludzie tańczą na ulicach. Kraj też szybko się rozwija. W każdym regionie widać, że buduje się nowe drogi, mosty, terminale autobusowe. Mają ropę, rybołówstwo, owoce, złoto i srebro, turystykę. Myślę, że Ekwador ma przed sobą niezłą przyszłość.

Teraz jestem z powrotem w Miami i trochę mi zimno. Nie będę narzekał za mocno, bo wiem jak teraz jest w Polsce. Ale tu mam tylko 10 - 15 stopni na plusie. Parę dni temu miałem 30. Wprowadziłem się też do nowego mieszkania ze znajomymi bo akurat zwolniło im się miejsce. Ale w ciągu najbliższych dwóch tygodni muszę znaleźć jakąś pracę albo na wczesną wiosną będę w Polsce. Niedługo się wszystko okaże. Pozdrawiam!